
RPA #2 – Shy Five, czyli Nieśmiała Piątka Afryki i surykatki z Oudtshoorn
Nie mogłam się doczekać tego dnia i jednocześnie bałam się, że się nie uda. Zgrać się musiały różne czynniki, przede wszystkim pogoda. Przed podróżą do RPA śniłam, że nie zdążyliśmy, że zaspaliśmy, że po prostu głupio przegapiliśmy. Wystraszona wstawałam rano, orientując się, że spotkanie dopiero za kilka tygodni, i że wciąż jest szansa je zobaczyć.


Na farmie De Zeekoe w Oudtshoorn (klik!) zapisaliśmy się na dyskretne podglądanie surykatek w ich naturalnym środowisku (klik!). Łzy wzruszenia cisnęły mi się do oczu na myśl, że być może zobaczę na żywo zwierzaki, które tak bardzo fascynowały mnie w dzieciństwie. “Być może”, ponieważ zaliczane są do tzw. Shy Five, Nieśmiałej Piątki Afryki, w odróżnieniu od słynnej Wielkiej Piątki Afryki. Żyją w ukryciu i należą do grupy tych zwierzaków, które najtrudniej wypatrzeć w buszu. W przeciwieństwie jednak do jeżozwierza, protela, otocjona wielkouchego i mrównika, czyli pozostałych z Shy Five, są aktywne w dzień. Z tego powodu na zbiórkę musimy przybyć punktualnie o 5 rano – o wschodzie słońca surykatki zaczną się budzić, a głodne brzuszki nakażą opuścić im norki i szukać śniadania.
17 kwietnia budziki są w pełnej gotowości.


Prezent od Dziadka i surykatki encyklopedyczne
20 lat temu od Dziadka Wiesia otrzymałam niezwykły prezent – jeden z najbardziej przemyślanych, najpiękniejszych podarunków, jaki można było przekazać wnuczce. Komplet kieszonkowych encyklopedii przenosił mnie w świat magii – rysunki zwierzaków, niezwykłe konstelacje gwiazd, parki narodowe i ich symbole, szczegółowo opisane ciało człowieka, niezrozumiałe dla dziecka mitologie, państwa na świecie, ich mapy i flagi, historia wynalazków (data wynalezienia sedesu ekscytowała szkolną młodzież bardziej niż fakt wynalezienia koła). Dziadek wiedział, jak “zahipnotyzować” wnuki na wiele godzin – podręczne encyklopedie stały się dla mnie swoistym “smartfonem” tamtych czasów. Chodziłam wówczas do podstawówki, nie wiedząc jeszcze, że dwie dekady później wybiorę się w podróż do RPA i na żywo zobaczę surykatki z obrazków.

W jesienne wieczory, po szkole, przerysowywałam na białe kartki papieru miniatury zwierzaków z “Podręcznego leksykonu przyrody polskiej” od Dziadka. Cerata w kratkę, kolorowe kredki, blok rysunkowy, trzęsąca się ręka odrysowująca kontury – dziecko znikało rodzicom na kilka godzin z pierwszymi symptomami fascynacji światem zwierząt.
Prezent dla kolejnej wnuczki, mojej młodszej siostry Bunii (Pauliny), Dziadek z namaszczeniem kompletował przez wiele miesięcy. By złożyć pękate woluminy “Świata Wiedzy”, kupował co tydzień czasopismo, do którego dołączano kilka kolejnych stronic encyklopedii. Duże zdjęcia wydrukowane na gładkim papierze w formacie A4, mnóstwo tekstu, mnóstwo wiedzy, mnóstwo pracy Dziadka – kolejny piękny prezent, który otwierał wnuczki na świat i pozwalał odkryć, że gdzieś daleko mieszkają surykatki.
W niedzielne popołudnia, wtulona w rodziców, z zapartym tchem, oglądałam jak niezwykłe zwierzaki z obrazków zaczynały się ruszać. W programach dokumentalnych Krystyna Czubówna opowiadała o świecie surykatek, mieszkających na pustyniach i sawannach Południowej Afryki. Opowiadał o nich również “Świat Wiedzy” i kieszonkowe encyklopedie. Internetu nie było, nie było YouTube, nie było Instagrama…nie można było surykatek podziwiać inaczej, jak w książkach od Dziadka lub w telewizji.
Półpustynne Klein Karoo w RPA – dzień dobry Paniom Surykatkom!




Na moich kolanach spoczywa kopia ręcznie rozrysowanej mapki, która wskazuje, jak dojechać na miejsce zbiórki. Jest ciemno, ledwie po 4 rano. Wyjechaliśmy wcześniej, żeby nie spóźnić się ani odrobinę. Zgodnie ze wskazówkami, wypatrujemy znaku w kształcie dużej surykatki. Jedziemy powoli, by jej nie przegapić – wszędzie wokół rozciągają się półpustynne tereny regionu Klein Karoo z bocznymi dróżkami offroad.
– Jest, jest! Nasza pierwsza “surykatka”!
Czerwona droga prowadzi do miejsca, gdzie czekają przewodnicy z poranną kawą i łakociami. Najstarsi stażem obserwują surykatki od końca 2008 roku, ponad 10 lat. To ich pasja. Wieczorami udają się w poszukiwanie norek, w których być może nocuje rodzina surykatek.

Wyposażeni w składane krzesła i koce posłusznie ruszamy niewidocznymi ścieżkami do surykatkowego królestwa.
Złota godzina, słońce powoli zaczyna wstawać, dookoła nas półpustynne tereny z górami rysującymi się na horyzoncie – jest pięknie. Po krótkim spacerze, dostrzegamy niewielkie kopczyki – norki! Ustawiamy krzesła w jednym rzędzie, w odpowiedniej odległości od surykacich mieszkanek, i czekamy – stajemy się uczestnikami najprawdziwszego teatru natury.

Radość miesza się we mnie z ciekawością i wzruszeniem. Słucham uważnie przewodnika, opowiadającego o zwyczajach surykatek, o tym, że w norkach co do zasady mieszka tylko jedna rodzina, tj. mama, tata i z reguły dość spora dziatwa, no i że surykatkowa mama rządzi całym gangiem. Dowiadujemy się też jak ciężko “wykraść” upatrzoną kandydatkę na żonę, i o tym, jak dużym zagrożeniem dla zalotnika jest jego własny zapach – obcy dla rodziny potencjalnej żony. Do tej pory nie wiedziałam albo nie zapamiętałam, że te, wyglądające tak uroczo istoty, są w gruncie rzeczy dość drapieżne, a ewentualni teściowie rzucają się z pazurami na teoretycznego zięcia, który ośmieliłby się wkroczyć ze swym obcym zapachem na ich włości. Surykatkowi kawalerzy nie mają lekkiego życia.

Patrząc z boku, wygląda to zapewne dość komicznie – grupka ludzi przez godzinę w napięciu wpatruje się w jeden punkt….i nic się nie dzieje. Ktoś co jakiś czas się ożywi przekonany, że chyba zauważył jakiś ruch. Obok nas siedzą Australijczycy, podobnie wyczekujący momentu, kiedy surykatki się w końcu obudzą. Przewodnik opowiada tymczasem, jak ludzie reagują na ich widok – niektórzy z radości płaczą, niektórzy, podobnie jak ja, nie mogą przestać się uśmiechać.
W końcu pojawia się pierwszy “ranny ptaszek” i egzaminuje czy włości pozostają bezpieczne. Podglądająca go z oddali publika zamiera i cichutko wpatruje się w smukłe, stojące na tylnych łapkach, niezwykłe zwierzątko. Na pozostałe śpiochy trzeba jeszcze troszkę poczekać. Z czasem pojawiają się i znikają kolejne surykatki. Są bardzo szybkie…i niezwykle urocze. Biegają z wyprostowanymi do góry długimi ogonkami, kopią, zasypując górą piasku znajdujących się obok ziomków, zadziorne maluchy się biją, a dorośli patrolują terytoria, w swej charakterystycznej wyprostowanej pozie.






















Wiedza…rzetelna
Każde z pięciorga wnucząt otrzymało od Dziadka encyklopedie w różnej formie, nie na urodziny czy na komunię, ale bez okazji, jako symbol. Dziadek zachęcał w ten sposób, by odkrywać świat i dał nam znak, że rozwijanie wiedzy jest niezwykle cenne. Dzisiaj wiem, że był to jeden z bodźców, który pozwolił zakiełkować pasji do podróży…i który zaszczepił pierwiastek miłości m.in. do surykatek.
Niespełna 20 lat później w RPA mogłam przez trzy godziny podglądać harce tych niezwykłych zwierzaków w ich naturalnym środowisku i właściwie do tej pory aż trudno mi uwierzyć, że wydarzyło się to na prawdę. Jako dziecko nie przypuszczałam, że kiedyś zobaczę prawdziwe surykatki w ich prawdziwym domu…tysiące kilometrów od Polski. Magia.
Byliśmy u nich gościnnie. To surykatki dyktowały warunki całej audiencji. Przewodnicy wieczór wcześniej odszukali ich norki, a następnego dnia, zachowując odpowiednią odległość, mogliśmy tylko czekać czy się pojawią. Były u siebie, swobodne, na własnych włościach. Wyglądały na beztrosko szczęśliwe…i to szczęście udzielało się dyskretnym podglądaczom. Nie wolno było podchodzić zbyt blisko, nikomu nie przyszłoby też do głowy, by je karmić i uzależniać od człowieka. Te surykatki, mimo że człowiek na nie trafił, miały szczęście. Miały szczęście, ponieważ nie stały się przedmiotem handlu na czarnym rynku, jak wielu z ich współziomków. Na Instagramie publikowane są zdjęcia i filmy z „pupilami domowymi”, najpewniej nielegalnie zakupionymi dla własnej fanaberii. A może gdyby ktoś wcześniej przeczytał, sięgnął głębiej i się dowiedział, że są to zwierzęta dzikie i drapieżne, i że ich naturalnym instynktem jest kopanie oraz zapachowe oznaczanie terytoriów i członków rodziny, nigdy nie zdecydowałby się czy nie pozwoliłby na taki „zakup”? Może zwierzaki wychowane od maleńkości w niewoli, nie trafiałyby na bruk jako dorosłe osobniki niezdolne do samodzielnego przetrwania? Może nie byłyby zamykane na ciasnej przestrzeni w zoo, kiedy „właściciel” przestał sobie z nimi radzić? Wystarczyłaby wiedza, świadomość….i empatia.
Cieszę się, że urodziłam się w latach 90. XX wieku. Cieszę się, że mogłam odkrywać świat za sprawą encyklopedii od Dziadka i w książkach. To była prawdziwa magia i wiedza aktywnie zdobywana. Pamiętam, kiedy cały tydzień musiałam czekać na kolejne wydanie gazety z programem telewizyjnym, tylko po to, by z namaszczeniem wyciąć kolejny jednostronicowy artykułu o podróżach. Łapczywie przeszukiwałam stare gazety od Babci w poszukiwaniu zwierzaków, palm i pięknych miejsc. Trzeba było szukać i się nagimnastykować, by zdobyć informacje. W domu nie było komputera, a słowo “Internet” nic mi nie mówiło. I to było piękne. Myślę, że dlatego 20 lat później niemalże ze łzami w oczach patrzyłam na koale w Australii i na surykatki w RPA – magia stała się rzeczywistością. To o czym pisano w encyklopediach i w artykułach nie było fikcją, a zwierzaki, w których się zakochałam, istniały na prawdę.

Nie neguję wartości Internetu. Dzięki niemu mogłam odnaleźć przewodników z Oudtshoorn. Podobnie jednak, jak w latach 90. był to proces dłuższych poszukiwań. Na Instagramie dominują niestety zdjęcia surykatek hodowanych jako „pupile” – w Japonii zwierzaki wyprowadzane na smyczach, w Rosji m.in. maluchy w domowych piernatach obwiązane w kokardki i przerażona surykatka wieziona samochodem (dla kogoś to niestety śmieszne). Przecież na dzikie surykatki nikt już by pewnie nie zwrócił uwagi, za mało „lajków”. Trzeba się pochwalić, jakiego egzotycznego zwierzaka trzyma się w domu. Farma De Zeekoe nie ma przebicia. Pod zdjęciami z porannych wycieczek do naturalnego świata surykatek widnieje raptem trzydzieści „polubień”. Zdjęcia zwierzaków trzymanych w niewoli zyskują dla porównania setki i tysiące „serduszek”. Coś chyba nie jest w porządku?
Chociaż dostęp do Internetu powinien ułatwiać zdobywanie wiedzy, paradoksalnie ilość fałszywych, nierzetelnych, szkodliwych, błędnych, płytkich lub zbędnych informacji, którymi jesteśmy atakowani na co dzień, nie wspominając o marketingowym spamie, przytłacza. Kiedy byłam dzieckiem wyzwaniem pozostawało uzyskanie dostępu do wiedzy, dziś w kilka sekund mogę wyszukiwać informacje, wyzwaniem jest jednak ich weryfikacja, ocena czy są dobre. Z tego powodu staram się ograniczać źródła i czytać tylko z kilku zaufanych, rzetelnych. Staram się nadal poznawać świat, tak, jak z encyklopedii od Dziadka i ufać tylko specjalistom, opierającym swą wiedzę na konkretnych podstawach.
W Oudtshoorn w RPA trafiliśmy na wspaniałych przewodników z niebywałą wiedzą, opartą na wieloletnim doświadczeniu, a zaaranżowane przez nich spotkanie z surykatkami pozostanie jednym z moich najpiękniejszych wspomnień z podróży do RPA…podobnie jak wspomnienia z Przylądka Dobrej Nadziei (klik!) 🙂


Comments
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Dziękuję za te teksty. Przyznam, że są szczególnie przeze mnie odbierane również ze względu na silną pamięć wspólnie, z Tobą Aniu, spędzonych dni. Masz taką lekkość w pisaniu. Czytam jednym tchem. Niezwykłe przygody, wyjątkowa pasja i odwaga podróżowania.
Życzę Tobie i Narzeczonemu szczęśliwych wspólnych dni.
Kochana Pani Dorotko, bardzo dziękuję za tak ciepłe i bardzo motywujące słowa! Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie wspaniali, inspirujący Nauczyciele i niezwykłe dzieciństwo. Lekcje z Panią, zupełnie szczerze, należały do jednych z moich ulubionych, i wciąż żywo pamiętam m.in. matematyczny 1 z 10-ciu. Pasja rozwinęła się przede wszystkim w czasach szkoły podstawowej, i bardzo za poświęcony mi czas, zaangażowanie i chęć niesienia wiedzy dziękuję! Bez matematyki nie dałoby się zorganizować takich podróży 🙂 Również życzę duuużo szczęśliwych dni i pozdrawiam ciepło! Ania
Ależ to musiało być uczucie, spotkać tak ikoniczne zwierzaki! Uwielbiam te historie! 🙂
Patryk! Dziękuję bardzo! 🙂 Surykatki są rozkoszne, i muszę przyznać, że mam na ich punkcie bzika 😉 Mateusz się śmiał, że widać to przez pryzmat ilości dodanych zdjęć – powstrzymał mnie wręcz przed dodaniem nadmiernej ilości 😉 Bardzo mi miło, że podobają Ci się te historie, i bardzo dziękuję za motywację!
Ania