
O Narzeczonej z RPA…o zaręczynach na Przylądku Dobrej Nadziei :)
Podróż po RPA to nasz trzeci wspólny samodzielny road trip i pierwszy w Afryce. Półtora roku wcześniej zabawnym Mitsubishi Hiace przejechaliśmy razem Wschodnie Wybrzeże Australii, a osiem miesięcy później wybraliśmy się na off road do Gruzji (klik!).

Przerobiliśmy wspólnie liczne “wow!”, “sztos!”, “zostańmy tutaj!”, “widziałeś/aś?!”, “śniadania mistrzów”, “spider-checki”, “SPA” w rzekach i jeziorach, noce pod namiotem i w hipisowskim camperze, radosne “dzień dobry Misiu” i “dobranoc Robaczku”, “przytul!” i “Pana Szopa” (klik!).

Zdarzało się też “nic teraz do mnie nie mów”, “wyłącz to radio”, “zmień piosenkę”, “jesteś okropną marudą”, “co my teraz zrobimy?”, “Mateusz ratuj!”, “siku…nieee wyyyytrzymam”, oskarżające “to Ty wymyśliłeś/aś”, “to był Twój pomysł!”.
Mateusz dzielnie znosił kolejne “zatrzymaj się!”…bo kangury, koale, wallabies, papugi…konie, owce, alpaki, psy…osły, krowy…i inne wspaniałe istoty (za wyjątkiem płazów i gadów), które należało w pełnym zachwycie adorować. Ja z kolei cierpliwie czekałam i czekałaaam aż Luby przygotuje idealne kadry, by zrobić zdjęcia analogowe.

Powstawały kolejne odcinki “gotuj z Kucharzem”, zdarzały się hektolitry łez w “nigdziebądziu”, mnożyły się historie, z których dziś śmieje się cała rodzina, a zgubiona walizka obrosła już wręcz legendą (klik!) :p Tak było wcześniej i teraz, z niejakim już doświadczeniem, przyszedł czas na podróż do RPA…
8 IV 2019 – Przylądek Dobrej Nadziei, RPA

Od dwóch dni jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami uroczego Volkswagena Chicko, natomiast od trzech dni stąpamy po RPA – jednym z przyrodniczo najpiękniejszych miejsc na Ziemi, według mojego prywatnego rankingu. Mateusz cieszy się jak dziecko – ma Chicko i “Chickę”. W głośnikach słychać “I’ve got sunshine, on a cloudy day” – niebo dosłownie jest pochmurne, a Chicko posłusznie wiezie nas na mistyczny Przylądek Dobrej Nadziei. Widok majestatycznego Atlantyku, zaczepiającego wesoło pozornie niewzruszone góry zachwyca. Mateusz nuci “My Girl”, zaś Chicka wklejona jest w szybę w pełnej hipnozie, w szczerym zachwycie.


Półwysep Przylądkowy, to idealne miejsce dla socjopatów. Wjeżdżamy w boczne dróżki i chowamy się przed światem, zostawiając na głównej drodze autokary i masową turystykę. Odkrywamy zakątki, pozostające tylko dla nas. Chłoniemy. Mateusz nie przejawia żadnych “anormalnych” zachowań – upiera się by do końca dnia zostać na jednej z najpiękniejszych plaż, jakie w życiu widzieliśmy…cały dzień hołubi swoją analogową Mamiyę…szuka najlepszych kadrów, raz po raz zakopując statyw w piasku…dzień jak co dzień z fotografem u boku 😉

Późnym popołudniem docieramy na “właściwy” Przylądek Dobrej Nadziei. “Baboony” (pawiany), niczym uliczne gangi, egzaminują kolejne podjeżdżające samochody. Nowa latarnia morska obklejona jest przez grupowe wycieczki, podczas gdy taras widokowy na starą latarnię pozostaje pusty. Wysokie klify, o które wściekle rozbijają się fale Atlantyku budzą zachwyt i respekt, lazur wody zachwyca, Przylądek otula mgła, przez którą wciąż przebija się soczysta zieleń gęstego fynbosu.




Nieco dłuższy spacer pozwala dotrzeć do prześlicznej zatoczki, w której nikogo nie ma…w której ocean dumnie prezentuje swą potęgę…w której zwalnia czas…która jest idealna…

Mateusz mówi o Przylądku Dobrej Nadziei…o symbolu…o nadziei…bardzo ładne słowa, które dobiera powoli…
…
…parę minut później biegam po plaży ogłaszając Atlantykowi, klifom i całej otaczającej nas przyrodzie, całemu Przylądkowi, całemu RPA, i w ogóle całemu Wszechświatowi, że mam Narzeczonego!…najlepszego na świecie! 🙂 Mateusz odkrywa natomiast, że oświadczył się w czapce i trawi go pytanie, co na to powie Babcia Wandzia 😉

Szczęśliwi pędzimy do Bram Przylądka, które dziś zamykają się dokładnie o 18:31 – Przylądek Dobrej Nadziei zachody Słońca skrywa dla siebie. Nie marnujemy żadnej minuty i dokładnie o 18:30 opuszczamy nasz Raj. Będziemy wracać na rocznice 🙂

W przytulnym apartamencie na wzgórzu w Simon’s Town, nieopodal plaży Boulders Beach, gdzie mieszkają pingwiny, Narzeczony przygotowuje romantyczną kolację. Pod milionami gwiazd, przy szumie oceanu, wznosimy toast za nas i za przyszłość…RPA na zawsze pozostanie dla nas magiczne…

Backstage – pierścionek zaręczynowy ukryty w aparacie Mamiya
Uwielbiam słuchać historii o zaręczynach, wzrusza mnie kreatywność, wzruszają emocje towarzyszące całemu zdarzeniu, szczerość decyzji, szczęście. Jestem okrutnie sentymentalna. Rozczula mnie, kiedy słyszę, że Mateusz nie bał się wcale, że się nie zgodzę, tylko stresował się czy pierścionek nie będzie za mały (okazało się, że pasuje idealnie).
Wzruszają mnie wszelkie podjęte zabiegi logistyczno-kamuflażowe, stuprocentowo skuteczne. Wizyta w Lublinie, na dzień przed podróżą do RPA, tłumaczona była potrzebą odbioru części do aparatu – w rzeczywistości Mateusz pojechał po pierścionek zaręczynowy.
Sprytna kryjówka, kiedy w czasie lotu do RPA pierścionek, bezpiecznie otulony skarpetką, spoczywał w walizce w luku bagażowym, z obawy bym nie zobaczyła go w bagażu podręcznym…zwłaszcza w czasie kontroli.

Kreatywność, kiedy następnie pudełeczko z pierścionkiem podróżowało po RPA w czułych objęciach Mamiyi – aparatu analogowego, który po zaręczynach stał się cenną rodzinną pamiątką, i którego bronię jak lwica przed sprzedażą 😉 Pudełeczko idealnie mieściło się w jego wnętrzu, do którego nie umiałabym zaglądnąć.
Wzruszają mnie przekomarzanki Mateusza z moją siostrą, kiedy to Szwagier in spe “wyrzuca” ex post Szwagierce in spe, że niepotrzebnie wcześniej wyjawiał jej całą tajemnicę, szukając pomocy w wyborze rozmiaru pierścionka zaręczynowego. Gusia na nieśmiałe pytanie odpowiedziała “pocieszająco”, że Ania nie nosi pierścionków (trzeba jednak od razu zaznaczyć, że tajemnica do końca pozostała tajemnicą…a Wtajemniczeni nie puścili pary z ust).
Rozczula mnie reakcja Babć, które o zrękowinach dowiedziały się jako pierwsze, i z którymi w jeden wieczór “wykorzystaliśmy” wszystkie dostępne minuty na świeżej lokalnej karcie SIM.
Wzrusza mnie niezmiernie, że mój Narzeczony tak pięknie to wszystko przygotował.
Przylądek Dobrej Nadziei – do RPA będziemy wracać na rocznice

Niczego nie przypuszczałam. Nie dziwiło mnie, że Mateusz ciągle wychodzi sprawdzać czy Chicko jest na swoim miejscu przed centrum handlowym, kiedy usłyszeliśmy od ekspedientki w Fish Hoek, by uważać na siebie i pilnować swoich rzeczy. Nie wiedziałam, że Mateuszowi chodzi głównie o Mamiyę spoczywającą na dnie bagażnika.
Nie dziwiły mnie również prośby Mateusza, by zostać…

…o tutaj, i nie jechać już na Przylądek Dobrej Nadziei – są miejsca, w których można byłoby być i być…i być (w czasie dalszej podróży po RPA padało jeszcze kilkukrotnie “tutaj też mógłbym się oświadczyć” ;))
Nie przypuszczałam, że z podróży do RPA wrócę jako Narzeczona…nie przypuszczałam, że Przylądek Dobrej Nadziei stanie się świadkiem tak ważnej dla nas historii, tak szczęśliwej historii.

Mateusza spotkałam po raz pierwszy w podróży – przypadkiem, przez szczęśliwy zbieg okoliczności…w podróży przeżyliśmy wiele ciekawych historii (wszelakich)…w podróży się zaręczyliśmy…coś w tych podróżach jest 🙂

P.S.
…a o tym jak ex ante sprawdzić, czy kobieta Cię kocha tutaj 😉
