
Jak sprawdzić czy kobieta Cię kocha – historia z Udabno
Znacie może teledysk Bitaminy do utworu “Nikt”? Historia miłosna. Na samym początku na pierwszym planie pojawia się droga do wioski, w tle krajobraz Udabno. Zasłuchuję się w ten kawałek przed wyjazdem i dołączam do roadtripowej playlisty. Jeszcze nie wiem, że za przyczyną tej drogi Mateusz będzie próbować przez Google Translate porozumieć się z miejscowym popem, a ja będę toczyć hektolitry łez na granicy z Azerbejdżanem. O unikatowej metodzie sprawdzania kobiecego uczucia słów kilka.
Wydaje się, że nieplanowane wejście w posiadanie Mitsubishi Delica odegrało w tej historii kluczową rolę (dlaczego zmuszeni byliśmy porzucić Pajero na rzecz Delici – odpowiedź tutaj). Sensu largo Panowie Majstrzy i Gregorij mogliby zostać oskarżeni o przyczynienie się do mojego nieszczęścia, sensu stricto – Rosjanie 😉
Wieczorem dojeżdżamy do migoczącej nielicznymi światłami wioski. W głośniku Bitamina i Dawid Podsiadło – “Nikt”. Jest tak samo jak w teledysku, pora dnia tylko inna. “Udabno” – w języku gruzińskim oznacza “pustynię”, w promieniu 30 kilometrów brak jakichkolwiek innych domostw. Stepy, stepy, stepy…i dzikie konie. Rozbijamy namiot na obrzeżach przy polnej drodze, rano okaże się, że tuż obok jest niewielki cmentarzyk. W środku nocy budzę się z niepokojącą myślą – a może tu są niedźwiedzie (nie wilki, nie hieny, nie węże, żadne inne drapieżniki i gady – akurat niedźwiedzie), nie sprawdziłam, w Parku Waszlowani są, wprawdzie Waszlowani jest daleko, ale może jednak tu też mogą zwęszyć nasz namiot? Przez 5 minut walczę sama z sobą, w końcu nie wytrzymuję i budzę Mateusza – opatuleni w śpiwory lunatykujemy do samochodu, nie potrafiłabym już zasnąć w namiocie, nie z potencjalnymi niedźwiedziami wkoło.

Autostop
Wykluwamy się nazajutrz z Delici, pakujemy nasz skromny obóz i ruszamy do granicy z Azerbejdżanem, do kompleksu monastyrów Dawit Garedża. Znowu pokonujemy drogę z teledysku Bitaminy. Przed nami majaczy grupa młodych ludzi, których widzieliśmy wczoraj w Oasis Club (knajpce prowadzonej w Udabno przez Polaków), kiedy przy herbacie i kieliszku czaczy, przysłuchiwaliśmy się solowym występom Gruzinów, grających na panduri. Ci sami młodzi ludzie rozbijali tam wówczas swoje namioty, a dziś w piekącym słońcu, niektórzy bez nakryć głowy, próbowali zatrzymać nas na stopa. Zawahaliśmy się przez chwilę – wszyscy raczej się nie zmieszczą do i tak dużej Delici, którą dostaliśmy od Georgija dzień wcześniej, wymieniając malutkie Pajero, wracające pod czułą opiekę Majstrów na rehabilitację.

Rosjanie, grupa 6 osób, chłopaki i jedna dziewczyna, idą do Dawit Garedży, chcą, żebyśmy ich podwieźli, inaczej będą musieli pokonać 14 kilometrów, w pełnym słońcu, wędrując przez stepy. Mimo tłumaczeń, że w samochodzie mamy za mało miejsca, że możemy zabrać ze sobą mniejszą liczbę osób, proszą by podrzucić wszystkich. Próbujemy odzyskać przestrzeń porządkując walizki, porozrzucany sprzęt i zakupy spożywcze. Mateusz przenosi moją walizkę do bagażnika – wczoraj starannie zapakowałam ją po brzegi, wyprowadzając się z Pajero.
Na zewnątrz zamieszanie, jeden z chłopaków wspina się na dach, biorąc dosłownie żart Mateusza, że jeżeli wszyscy się nie zmieszczą, część będzie zmuszona podróżować z wiatrem we włosach. W końcu udaje się zagonić towarzystwo do środka i ruszyć we wcześniej obranym kierunku. Na pokładzie mamy studentów, większość ekscytuje się nadchodzącym festiwalem muzycznym, na który się wybierają. Jest wśród nich Gleb – młody przyszły architekt. Wybieramy jedną z tras off-road wskazywaną przez Maps.me. Piękne stepy wkoło, Delica radzi sobie świetnie, dopóki nie trafia na przeszkodę, której nie jest w stanie pokonać ze względu na swój gabaryt. Zawracamy i szukamy alternatywnej drogi – do monstyrów docieramy po godzinie przyjemnej przejażdżki. Chłopaki wraz z ich koleżanką dziękują i odchodzą.

Walizka
-Mateusz, podasz mi kapelusz z walizki? Potrzebujemy nakrycia głowy, spacer po całym kompleksie zajmie nam około 3 godziny.
…
-W bagażniku nie ma Twojej walizki.
-Niemożliwe…
Wspinaczka na dach pasażera na gapę, chwila zamieszania, Mateusz chce jak najszybciej opanować grupę, zapomina o walizce, czekającej przy bagażniku. Nieświadoma sprzątam wnętrze samochodu, by przyjąć gości. Gdy wszyscy wsiadają na pokład, ruszamy. W Dawit Garedży orientujemy się, że czegoś nam brakuje. Scena niczym z “Kevina samego w domu”.
Mateusz wrócił do Udabno, ale przy poboczu, na którym zatrzymali nas stopowicze walizki już nie było. Siedział zasępiony w samochodzie na parkingu w Dawit Garedży. Wiedziałam, co to oznacza. Z grupy Rosjan, którą podwieźliśmy, pomógł nam tylko Gleb. Naprawdę zależało mu, żeby walizka się odnalazła. Pocieszał mnie, że dobra karma wraca, że pomogliśmy jemu i jego znajomym, a sami na tym straciliśmy – kiedyś to “dobre” do nas wróci.

Rozmowa Mateusza przez Google Translate z miejscowym popem, pomoc Gleba, który wrócił z nami do wioski, by rozmawiać z ludźmi w nieznanym nam języku rosyjskim, numery telefonów pozostawione miejscowym, kilkukrotnie przeczesywane pobocza drogi z teledysku Bitaminy, hektolitry wylanych przeze mnie łez…nic nie pomogło. Walizka się nie znalazła. Raz zostawiona przy drodze wyjazdowej z wioski, wokół której w promieniu 30 km zobaczyć można jedynie bezkresne stepy, nigdy się nie odnalazła. W Udabno nikt nic nie widział, nikt nic nie wiedział. Przepadła jak kamień w wodę, a wraz z nią sukienki, ubrania, bielizna, buty, kosmetyki, leki – praktycznie wszystkie rzeczy niezbędne do komfortowej podróży. Zostały dokumenty i elektronika, zawsze noszone w osobnym małym plecaczku. Zostały też prane dzień wcześniej w rzece spodnie trekkingowe, które suszyły się na tylnym siedzeniu, została kurtka i polar używane ostatniego wieczoru, buty trekkingowe odnalezione pod fotelem pasażera, strój kąpielowy, no i to co miałam na sobie, koszulka na ramiączkach, krótkie spodenki i klapki japonki. Wydaje się, że niewiele, a jednak wystarczyło na kolejne półtora tygodnia podróży. Musiało wystarczyć. W Tbilisi, które przymusowo odwiedziliśmy po raz trzeci, w marketach kupiliśmy trochę bielizny i dwie koszulki – z długim i krótkim rękawem. Nie więcej – jak dla mnie za drogo, nie było czasu szukać “normalnych” cen. Będziemy prać codziennie rzeczy.
Sukienki

Miłość do sukienek pielęgnuję u siebie od dawna. Czuję się w nich najlepiej i nie muszę każdego ranka zastanawiać się – “co na górę, a co na dół”. Wewnętrzny leń jest dopieszczony – mogę pospać dłużej 🙂
Nie mam też potrzeby kupowania ubrań zbyt często. Szkoda mi czasu na podróżowanie po galeriach handlowych czy stronach internetowych, szkoda mi pieniędzy, które wolę wydać na doświadczenia. Mam swoje ulubione rzeczy, które służą mi od lat i kupuję tylko takie sukienki, i szerzej – ubrania, które “skradną moje serce”. Potem w nich chodzę, chodzę…chodzę…i chodzę przez lata.
Na czas podróży do Gruzji do walizki trafiły tzw. “perły kolekcji”. Najładniejsze sukienki, ubrania sportowe, koszule i spodnie, które zgromadziłam przez co najmniej ostatnie 10 lat. Zgubił mnie limit bagażu, na promie 100 kg/os. i w samolocie powrotnym – 30 kg/os. (specjalnie wykupiony). W Tbilisi i tak mieliśmy pożyczyć samochód, a plecaki były za małe, żeby pomieścić cały sprzęt campingowy.
Tym sposobem w Udabno zostały moje najładniejsze rzeczy, a po powrocie do Polski szafę musiałam zacząć “budować” od nowa – z tym samym konserwatywnym podejściem.
H&M i inne sieciówki – nie, dziękuję
Od tego czasu kupiłam cztery sukienki do noszenia na co dzień (poza jedną z nich – wszystkie 100% bawełna, “na promocji” – celowo daję cudzysłów, za 50 zł za sztukę, wcześniej kosztowały ok. 150 zł każda) i jedną parę krótkich spodenek (za 30 zł). Na wymiankach udało mi się znaleźć kilka ładnych ubrań. Trochę dostałam od przyjaciół, którzy porządkowali szafy. Minął ponad rok, a mnie tyle wystarczyło, żeby uzupełnić straty. W ciągu roku nie wydałam na odzież więcej niż 300 zł – statystycznie około 25 zł na miesiąc (około 7 $).
“Bluzka, za którą szwaczka zarobiła pięćdziesiąt centów, a jej pracodawca dolara, nagle wydaje się warta trzysta złotych. (…) Za parę bawełnianych spodni, łącznie z kosztem materiału, zachodnie firmy płacą szwalniom od dwóch do pięciu dolarów, od siedmiu do osiemnastu złotych. Marża firm odzieżowych dysponujących własną siecią sprzedaży to pięćdziesiąt – osiemdziesiąt procent.”1 – czytam w książce “Chrobot” Tomka Michniewicza.
Przerażają mnie ilości ubrań w galeriach handlowych i zmieniające się co chwilę kolekcje. Przeraża mnie stosunek ceny do jakości, kolejki do przymierzalni i kas, atakujące zewsząd reklamy i zmieniające się z prędkością światła plakaty na przystankach czy billboardach. Irytują mnie hasła typu “To nie jest zwykła sukienka” czy zdjęcia modeli z dzidą w rękach, wmawiające konsumentom, że to polowanie, że trzeba ruszać w tej chwili po zakupy, że to walka. Agresywny marketing.
Owszem, lubię ładnie wyglądać, uwielbiam wręcz sukienki i niekiedy znajduję w sklepach coś, za co jestem gotowa zapłacić nieco więcej. Ale ceny typu 100, 200, 300 zł, nie mówiąc o wyższych kwotach, za przeciętną sukienkę czy bluzkę z wiskozy, to istne szaleństwo. Na pewno nie dam się naciągnąć. Przeliczam to na przeżycia, na najpiękniejsze chwile spędzone w czasie bliższych i dalszych podróży. Porównuję te ceny do niegodnego wynagrodzenie ludzi, którzy pracowali w szwalniach w Bangladeszu, Indiach, Kambodży czy innych krajach azjatyckich. Ludzi, często dzieci, którzy pracują w okropnych warunkach po 14 godzin dziennie, by otrzymać pensję, która nie pozwoli zaspokoić podstawowych potrzeb rodziny. Ludzi, którzy nie mają umowy o pracę, ubezpieczenia ani urlopu, którzy spędzają w fabrykach 7 dni w tygodniu i wyrabiają nadgodziny, by zarobić może 70 $ na miesiąc.2 Jakie to przykre, że w moim otoczeniu widzę ludzi, którzy bez żalu, ponad potrzebę, trawią swój wolny czas na “łowy” w galerii czy przeglądanie ofert handlowych w Internecie. Jakie to przykre, że w sekundę, za jedną bluzkę czy sukienkę można wydać kwotę, na którą inni pracują przez cały miesiąc. Oby chociaż ta rzecz służyła dłużej, niż jeden miesiąc, kwartał, rok. Czy chcę żyć w czasach, w których dla młodego pokolenia liczy się tylko krótkotrwała moda? Czy chcę żyć w czasach, w których nikt już nie pamięta o tragedii w 2013 roku w Bangladeszu, kiedy po zawaleniu się fabryki Rana Plaza, niespełniającej przepisów BHP, zginęło ponad tysiąc osób? Ze łzami w oczach przeglądam zdjęcia ze zdarzenia (można obejrzeć tutaj). Czytam, że produkowano tam ubrania m.in. dla Benetton, Cropp i Mango. Czytam, że międzynarodowe gremium po 3 latach przeprowadzi kontrolę w tysiącu pięciuset fabrykach, po której okaże się, że tylko 7 z nich spełnia podstawowe zasady BHP. W bangladeskich fabrykach produkują m.in. tak znane marki, jak Zara, H&M, Bershka, Stradivarius, Reserved…i wiele innych3.
Autor książki “Chrobot” trafnie zauważa, że ludzie przestali rozróżniać zachcianki i potrzeby. “Firmy zrozumiały, że w zakupach najważniejsza jest nie chęć posiadania, tylko krótka chwila wyrzutu endorfin towarzysząca samemu momentowi zakupu.” Stąd kolekcje wiosna-lato, jesień-zima zamieniły się w cotygodniowe nowości.4 BBC donosi, że prestiżowa brytyjska marka Burberry przyznała się do niszczenia niesprzedanych kolekcji, po to by chronić swoją wartość i móc sprzedawać kolejne kolekcje.5 Przeciwko H&M są dowody, że dopuszcza się takiej samej praktyki.6 Wszystko dla tzw. “fast fashion”. Czy chcę w tym brać udział? Zdecydowanie nie!
Jak sprawdzić czy kobieta Cię kocha…

Mateusz do tej pory żartuje:
– Jeżeli wybaczyłaś mi, że zgubiłem wszystkie twoje najładniejsze sukienki, to znaczy, że naprawdę mnie kochasz 😉
Poradziliśmy sobie razem bez mojej walizki jeszcze przez ponad tydzień, który pozostał nam wtedy w Gruzji. Było pięknie.
W Kutaisi w dzień powrotu do Polski kupiliśmy torbę “made in China” – taką sama, w jakiej na targ kupcy przywożą najczęściej odzież. Nie była to zdecydowanie turystyczna torba. W śpiwór otuliliśmy wino i luzem wrzuciliśmy resztkę rzeczy, które mi pozostały. Zawstydzona podeszłam do odprawy, trzymając w ręce bilet na samolot z maksymalnym limitem bagażu – 30 kg. Miały się w nim upchać jeszcze gruzińskie wino, czacza i pamiątki. Pani na lotnisku zważyła torbę – niecałe 7 kilogramów. Śmiało mogłabym podróżować tylko z bagażem podręcznym, ale alkohol musiał się znaleźć w bagażu rejestrowanym.
-Mateusz, ta torba nie wytrzyma. Na pewno rozleci się w czasie załadunku, najdalej – w czasie rozładunku samolotu – snuję na głos wyobrażenia na temat najbliższych losów nowo nabytego substytutu mojej walizki.
Na lotnisku w Katowicach na taśmie wyjeżdżają kolejne bagaże. W większości solidne, z eleganckimi nadrukami. Widzę też kilka plecaków. Jestem niemal pewna, że za chwilę ktoś mnie zawoła i pokaże strzępy mojej torby. A jednak torba ukazuje się na taśmie w całości – doleciała cała! Tego dnia nikt na lotnisku w Katowicach nie miał tak oryginalnej stylówy jak ja 😛
Na podróż do Gruzji spakowałam niepotrzebnie za dużo rzeczy. Niepotrzebnie męczyłam się z taszczeniem walizy na camping w Odessie, do portu w Czarnomorsku czy do przechowalni na obrzeżach Batumi (o przygodach w Odessie, Czarnomorsku i Batumi tutaj i tutaj). I tak wszystko zginęło. Można powiedzieć, że pieniądze, które zainwestowałam przez ostatnie 10 lat w ubrania przepadły. Gdyby walizka nie zginęła, wciąż używałabym tych rzeczy.
Dziś nie kupuję wiele. Tylko faktycznie potrzebne mi ubrania i kosmetyki. Tylko dobrej jakości i za rozsądną cenę. Czasem wybiorę się na “wymianki”. Staram się omijać wielkie sieciówki. Nie godzę się na niehumanitarne traktowanie pracowników fabryk odzieży. Nie chcę w tym pośrednio uczestniczyć.
Wolę oszczędzać na podróże, na przeżycia, na wyjątkowe doświadczenia, na edukację…na swój rozwój. Dzięki zgubionej walizce, przed kolejną większą podróżą potrafiłam się już spakować minimalistycznie. Dzięki zgubionej walizce przestałam się poddawać gorączce pod tytułem “O, nie! Nie mam rzeczy na wakacje”.
Dzięki zgubionej walizce do tej pory żartuję z Mateusza, żeby docenił, że nie ma żony histeryczki, która urwałaby mu głowę za bezpowrotne porzucenie jej najładniejszych ubrań na jakiejś pustyni 😉
Gdyby Pajero nie zepsuło się kilka dni wcześniej, ta historia w ogóle nie miałaby pewnie miejsca…i nie mielibyśmy co opowiadać wnukom 😛

1T. Michniewicz, Chrobot, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2018, s. 404, 410
2Ibidem , s. 403-409
3Ibidem , s. 408
4Ibidem , s. 410-411
5https://www.bbc.com/news/world-44968561 [dostęp: 30.06.2019]
6T. Michniewicz, Chrobot, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2018, s. 412-413